Przepis na łejerskie harcerstwo, teatr i szkołę, czyli moja KSIĄŻKA KUCHARSKA / część 5

SZKOŁA Z MARZEŃ

1 września 1990 roku, na fali demokratycznych przemian w naszym kraju, zakładamy z Elą „Teatralną zerówkę”. W czterdzieste urodziny Łejerów i 25-lecie szkoły „Łejery” pedagog Zbigniew Czarnuch, tak oto zrecenzował naszą działalność:

Łejery są znacząca częścią elitarnej flotylli okrętów flagowych polskiej pedagogiki społecznej. Dlaczego? Bo pokażcie mi w naszym kraju drugie takie środowisko obejmujące wychowawców, dzieci, młodzież, rodziców i rzeszę bezinteresownych sojuszników, kontynuujące najpiękniejsze tradycje pozytywistycznie zorientowanego harcerstwa obywatelskiego, w którym harmonijnie łączy się indywidualny rozwój jednostki z interesem ogółu, i które ma na swoim koncie tyle wymiernych, nieprzeciętnych i spektakularnych dokonań.

Łejery wybrały pedagogiczny szlak wychowania przez kulturę. Pokażcie mi istniejące dziś drugie takie autentyczne, wciąż tętniące życiem środowisko, które by w swym długim trwaniu jako zespół artystyczny nie tylko wzbogaciło o nowe twórcze aspekty świat kultury dzieci i młodzieży kraju, ale także swe lokalne środowisko obdarowało budynkiem szkolnym, wypełnionym nowymi pedagogicznymi ideami oraz autentycznym teatrem – ważnym centrum nie tylko kultury dzieci miasta Poznania, ale i kraju. Proszę pokazać mi drugą w kraju taką enklawę nie teoretycznej, ale żywej i twórczej pedagogiki z takim poparciem rodziców i przyjaciół…”

Zbigniew Czarnuch – pedagog, pisarz, twórca zielonogórskich Makusynów

Czterdzieści pięć lat to rzeczywiście szmat czasu. Myślę, że tajemnica tak długiego trwania zespołu tkwi w ustalonym na początku pomyśle wychowawczym i dostosowanych do niego metodach i formach pracy, a przede wszystkim w fantastycznych pedagogach i artystach, których udało mi się gromadzić wokół Łejerów. Miałem też wielkie szczęście do mistrzów: profesora Heliodora Muszyńskiego – pedagoga, twórcy Eksperymentu Poznańskiego oraz harcMISTRZA Zbigniewa Czarnucha, twórcy zielonogórskich Makusynów, u których terminowałem jako czeladnik.

90-letni dziś druh harcmistrz Zbigniew Czarnuch – Kawaler Orderu Uśmiechu przyznanego w 1978 roku przez łejerskie dzieci
fot. Dariusz Barański http://www.gorzow.wyborcza.pl

Kolejnymi powodami tak długiego stażu było ciągłe poszukiwanie innowacji, nowych, własnych ścieżek, wyznaczających życie gromady, łamanie stereotypów, zakorzenionych zarówno w nas, dorosłych (homo sovieticus), jak i w anachronicznych metodach nauczania i wychowania. W upodmiotowieniu dzieci i rodziców. W porywaniu nauczycieli, rodziców i dzieci do wspólnych, wielkich wyzwań: budowania własnej szkoły i teatru.

Identyfikację z zespołem, a potem szkołą, powodowały oryginalne, niepowtarzalne metody i formy, składające się na tzw. mikrokulturę Republiki Łejerskiej. Niebagatelną rolę w integrowaniu łejerskiej rodziny odegrały nieformalne spotkania dzieci, rodziców i nauczycieli, przeradzające się w prawdziwe przyjaźnie.

Dlaczego założyliśmy szkołę?

Spotkanie dróg, czyli „Układ z Łejerami”

Po 55 latach bycia pedagogiem konstatuję, że na każdym etapie pracy z dziećmi towarzyszyła mi kobieta. Dziś nie wiem, czy to przykład Korczaka (Stefania Wilczyńska), czy przeświadczenie o tym, że w gromadzie koedukacyjnej są sprawy dziewczyńskie i chłopięce. Faktem jest też, że jedną z przyczyn nie najlepszej kondycji szkół w pełnieniu funkcji wychowawczych, nie tylko polskich, jest ich feminizacja.

Z Elą Drygas spotkaliśmy się pierwszy raz w Teatrze Animacji, na wojewódzkim przeglądzie sceny szkolnej w 1985 roku. Towarzyszyła jej 10-letnia córka, Małgosia. Ela wtedy wygrała ze swoim zespołem „Układ” scenę młodzieżową, a ja z „Łejerami” scenę dziecięcą. Ela, by przerwać demoralizację swojego dziecka w teatrze młodzieżowym, poprosiła o przyjęcie Małgosi do Łejerów.

Kilka miesięcy później za córką przywędrowała matka i tak powstał tandem teatralny Drygas&Hamerski, łączący dwa teatry pn. „Układ z Łejerami”. To był ważny moment w historii Łejerów, bo Ela wniosła w posagu doświadczenie w pracy z teatrem młodzieżowym, czyli możliwość pozostania w zespole wyrastających z dzieciństwa Łejerów.

Dwoje na tandemie

„Układ z Łejerami” wzbogacił nas o bardzo ważne doświadczenie: przekonaliśmy się w czasie tej współpracy, że bardzo się uzupełniamy, że posiadamy różne umiejętności i kompetencje. Czego brakowało mi – miała Ela i odwrotnie.

Elżbieta Drygas i Jerzy Hamerski- założyciele szkoły Łejery

Ela z umysłem bardziej ścisłym, edukatorka, kocha dydaktykę, a szczególnie nowe wyzwania, innowacje edukacyjne. Posiada też niezwykłą umiejętność koncentracji na pojedynczym dziecku, po mistrzowsku rozwiązuje najtrudniejsze problemy wychowawcze. Pozbawiona cech przywódczych nie aspirowała do ról kierowniczych, ale była ceniącą wielce swoją niezależność i wolność – „roztargnioną hippiską”.

Jurek, czyli ja, to przywódca-organizator, animator „tłumu, dużej liczby dzieci, a więc specjalista od zespołowego działania, mało cierpliwy w „dydaktycznej powtarzalności”, bardziej improwizator i kreator nowych sytuacji. Przywiązany do formuły „teatru gromadnego”, którą podpatrzył kiedyś w makusyńskich „Cudakach” i twórczo rozwinął.*

To nie była łatwa współpraca. Wiadomo, tandem posiada tylko jedną kierownicę!

Młodzieżowy Dom Kultury

Od roku 1988 siedzibą zespołu był Młodzieżowy Dom Kultury na Cytadeli. Teatr Łejery, działający od 13 lat z dużym powodzeniem, zarówno wychowawczym jak i artystycznym, był zgraną paczkę przyjaciół, z bogatą tradycją, niemałym dorobkiem artystycznym, znanym już w Polsce i niektórych krajach naszego obozu (Łejery w 1983 roku reprezentowały polskie dzieci na słynnym światowym obozie w Arteku na radzieckim Krymie). Zespół działał w formule zajęć pozalekcyjnych, a więc przynależność do niego miała charakter dobrowolny. Skupiał dzieci, a później młodzież z całego miasta.

Młodzieżowy Dom Kultury nr 2 – pierwsza siedziba Łejerów
gloswielkopolski.pl / fot. Waldemar Wylegalski

Dlaczego więc szkoła? Powodów było kilka. Trochę znudziła nam się dotychczasowa formuła. Korciło nowe wyzwanie. Dzieci i młodzież, przychodząca do Łejerów często narzekała na swoje szkoły, że nudne, że trudno dogadać się z nauczycielami, że dzwonki źle działają na błony bębenkowe, że jak się chce mieć święty spokój, to lepiej siedzieć cicho itd., itd. Nam też towarzyszyły nie najlepsze doświadczenia z pracy w różnych szkołach, które funkcjonowały w skostniałym gorsecie ideologicznego systemu.

Szkoła z marzeń

Nadszedł historyczny rok 1989, wybory 4 czerwca otworzyły drogę do wolności. Otworzyły też nowe drogi szkołom.

Ela od lat opowiada, że przy Jurku marzyć jest niebezpiecznie. Któregoś razu, wymsknęło jej się: „ Jurek, a może byśmy szkołę założyli?” Następnego dnia już biegaliśmy z „taczkami”. Zaczęliśmy wymyślać szkołę naszych marzeń, szkołę mądrą, przyjazną, twórczą i tolerancyjną. Szkołę, w której przez zabawę w teatr uczy się dzieci najpiękniejszych umiejętności. Odpowiedzialności, odwagi, sprytu, radzenia sobie z każdą trudnością. Szkołę z własnym obliczem, programowym pomysłem, czyli „szkołę autorską”.

Z dotychczasowych, wieloletnich doświadczeń pedagogicznych wiedzieliśmy, że każde dziecko to odrębna historia, że są dzieci takie jak inne, ale ich struny odbioru świata są jakieś czulsze, wrażliwsze. Łatwiej u nich o zachwyt, ale też i znacznie łatwiej o cierpienie, czasami zbyt duże. Więc „uciekają”, stają się „inne”. Inne to znaczy nieznośne, histeryczne, przemądrzałe, dziwne, jakieś nienormalne. Nienormalne? A co rozumiemy przez normalność? Najczęściej przeciętność, średnią normę, niesprawianie kłopotów. Co robią więc dzieci „inne”? Przede wszystkim boją się swojej „inności”, przystosowują się do przeciętnej, bronią agresją, ucieczką w dziecinność, w świat marzeń, w który tak łatwo się przenieść i gdzie bez trudu zdobywa się poczucie bezpieczeństwa, uznanie, poczucie swojej wartości. Po co więc wysilać się w świecie rzeczywistym, tak trudnym?

Wszystkie te drogi prowadzą do jednego: energia zużywana jest na obronę, ucieczkę, przystosowanie, a nie na to, by rozwijać w sobie to, czym się zostało przez los obdarzonym. I te dary jakże często giną bezpowrotnie.

Dla takich dzieci chcieliśmy stworzyć szkołę. Szkołę, której nam w dzieciństwie zabrakło. Nam – Eli i Jurkowi. Takiego miejsca dla dzieci „specjalnej troski”, a więc dzieci szczególnie wrażliwych, z bogatą wyobraźnią, uzdolnionych artystycznie, o których mawiamy, że im „w duszy gra”.

I dlatego, że takiej szkoły nam zabrakło, musieliśmy zwalczać nie tylko stereotypy tkwiące na zewnątrz, w tradycyjnej szkole, ale także te tkwiące głęboko w nas samych. Nasze dzieciństwo, młodość i dorosłe zawodowe życie przeżyliśmy w innym systemie.

Nie chcieliśmy wtedy naginać naszych dzieci do żadnych określonych z góry wzorców, ani też przywiązywać się za bardzo do pedagogicznych kierunków. Mając wizję szkoły, wynikającą z naszych wieloletnich doświadczeń, postanowiliśmy tworzyć koncepcję szkoły, krok po kroku, wpisując do niej metody i formy, które sprawdzały nam się w codziennej praktyce.

Mieliśmy świadomość, że jesteśmy obarczeni szkołą przeszłości, której istota polegała na tym, że kształtowała dziecięce osobowości w sposób uzależniony i niesamodzielny.

Tworzyliśmy tę naszą szkołę ze świadomością dwóch poważnych zagrożeń dotyczących dzieci. Z jednej strony to zanik poczucia bezpieczeństwa w szkole, rodzinie i innych miejscach, z drugiej zaś przejmowanie roli nauczyciela i wychowawcy przez telewizor i komputer.

Z pierwszego powodu zaczęliśmy mościć naszym dzieciom swojskie gniazdka, by czuły się bezpiecznie, by znalazły w nich miejsce, gwarantujące swobodny, twórczy rozwój, miejsce, gdzie się głęboko przeżywa, doświadcza, rozumie.

Z drugiego, związanego z telewizorem, z bezmyślnym przyjmowaniem „kultury” w postaci gotowej papki, wymyśliliśmy dla szkoły program: „Wyłącz telewizor – włącz się sam”, propozycję dla dzieci, ich rodziców i nauczycieli. Wprowadziliśmy też program „zarażania” naszych dzieci potrzebą czytania, bywania wśród zwierząt i roślin, śpiewania pieśni i codziennego słuchania Chopina czy Mozarta w czasie relaksu. To „zarażanie” przybierało też formy wyższego wtajemniczenia – kreacji, a więc wyrażania siebie piórem, pędzlem, słowem i gestem. Problemy związane z zagrożeniami jakie niesie z sobą komputer miały dopiero nadejść.

Czego chcieliśmy nauczyć nasze dzieci? Po prostu ŻYĆ: niezależności od opinii innych ludzi, wyrażania uczuć żalu, złości, mówienia „nie”, obrony własnych praw, sposobów rozwiązywania konfliktów. Wyrażania uczuć pozytywnych, poznawania siebie, tworzenia własnego pozytywnego portretu, lubienia siebie. A gdy to nie pomaga, to wyładowania złości na poduszce, uspokojenia przez jogę i relaks. Gdyby wszystkich nas kiedyś tego nauczono…

No cóż, nam takiej szkoły zabrakło.

CIĄG DALSZY NASTĄPI…

* W „Ośmiu gawędach o Makusynach” Zbigniew Czarnuch pisze: Styl Cudaków zaczął natomiast z wielkim powodzeniem uprawiać w poznańskich Łejerach Jerzy Hamerski rodem z Nowej Soli, pełnymi garściami czerpiąc z naszego repertuaru i osiągając ze swoim zespołem prawdziwe mistrzostwo. Hamerski, idąc naszym tropem założył w Poznaniu szkołę eksperymentalną (wraz z Elżbietą Drygas; przyp. mój), przy której z poparciem władz miasta buduje się z prawdziwego zdarzenia teatr dla dzieci.

One thought on “Przepis na łejerskie harcerstwo, teatr i szkołę, czyli moja KSIĄŻKA KUCHARSKA / część 5

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s